wtorek, 1 listopada 2016

City Break w Londynie!



Cześć. Na wstępie przepraszam za tak długą nieobecność. W maju pochłonęły mnie matury - które swoją drogą poszły mi nadal niewystarczająco dobrze, by dostać się na medycynę - potem była sesja, potem praca, potem "wakacje" (siedzenie i pomaganie w domu), potem nowa praca i sesja wrześniowa, aż w końcu zrobił się październik i przyszedł czas na wreszcie prawdziwe oderwanie się od codziennej rutyny. Jeszcze przed lipcem wpadłyśmy razem z Moniką - moją psiapsiółą - na pomysł, by polecieć sobie na weekend do Londynu. Zarówno ona jak i ja byłyśmy tam wcześniej, więc chciałyśmy pojechać tam typowo na chillout, a nie jakieś tam zwiedzanie, ale kiedy plota poszła w świat, zgłosiły się do nas dwie ochotniczki - Wiesia i jej siostra, które chciałyby zobaczyć Londyn po raz pierwszy. I tak oto wybrałyśmy się we 4!



TRANSPORT TAM I Z POWROTEM

Jako że wszystkie chciałyśmy nie wydawać fortuny na taki wypad, a wiadomym jest, że Londyn to jedno z najdroższych miast świata, postanowiłyśmy wybierać tylko takie usługi, które oferują najlepszy stosunek jakości do ceny. Naszą podróż oczywiście zaczęłyśmy od zakupu biletów lotniczych. Jak na biednych studentów przystało wybrałyśmy linię Ryanair, kurs Katowice - Stansted. Do tej pory zastanawiam się, dlaczego nie wybrałyśmy lotów z Krakowa, choć były tylko kilkadziesiąt złotych droższe, a sama podróż do  Katowic i z powrotem kosztowała nas tyle co różnica w cenie między tymi biletami :D Widocznie gdzieś ciągle tkwi we mnie pierwiastek blondynki...

MIEJSCE DO SPANIA

Po biletach zabukowanych duuużo wcześniej przyszedł czas na miejsce do spania. Ze względu na to, że planowałyśmy być tam tylko 2,5 dnia i zobaczyć jak najwięcej raczej nie wchodziły w grę hostele ulokowane na obrzeżach miasta. Zapewne byłyby znacznie tańsze, ale wiązałoby się to dodatkowo z kosztami podróży komunikacją miejską (która jest chyba najdroższa na świecie!). Chciałyśmy także, by w cenie noclegów wliczone było śniadanie, bo jednak jak się człowiek rano porządnie naje, to potem można zwiedzać i zwiedzać, poza tym nie musiałybyśmy marnować czasu na szukanie piekarni itp., a czas był dla nas najważniejszy. Po przejrzeniu wszystkich możliwych portali udało nam się trafić na ofertę hostelu Equity Point London, który był strzałem w dziesiątkę. Oprócz zajebistej - nie bójmy użyć się tego słowa :P - lokalizacji, oferował śniadania i całkiem przyjemny komfort. Zarezerwowałyśmy pokój 4 osobowy (w dormitoriach wieloosobowych byłoby jeszcze taniej), ponieważ podróżowała z nami niepełnoletnia, a taka osoba musi spać w oddzielnym pokoju z opiekunami. Tak czy siak, ulokowany obok stacji Paddington hostel będę polecać każdemu i na pewno zawitam tam jeszcze raz przy okazji kolejnej podróży do tego miasta. Ogromnym plusem było to, że mogłyśmy dojść piechotą w ciągu kilkunastu-kilkudziesięciu minut do takich lokalizacji jak Harrods, Hyde Park czy Oxfrod Street na pieszo. Hostel miał też swoje minusy, ale o tym w podsumowaniu.

TRANSPORT Z LOTNISKA I PO MIEŚCIE

Początkowo hurraoptymistycznie zakładałyśmy, że oprócz transportu z lotniska nie będziemy potrzebować podróżować komunikacją miejską. Oczywiście, było inaczej. Ze Stansted do centrum dostałyśmy się pociągiem Stansted Express, który w promocji kosztował nas 8 funtów w jedną stronę i dodatkowo bilet zapewniał  super zniżki na najfajniejsze londyńskie atrakcje w promocji 2FOR1. Mogłyśmy wybrać inny środek transportu, np. busy itp, które zapewne kosztowały funta lub dwa mniej, ale jak już wspominałam wcześniej - dla nas najważniejszy był też czas. Podróż komfortowym pociągiem trwała niecałą godzinę, poza tym owa promocja zniżkowa również była dla nas bardzo atrakcyjna, bo dzięki niej miałyśmy dwa bilety na każdą atrakcję gratis, więc tak jakby obowiązywała nas zniżka 50% :P Z Liverpool Street na Paddington dostałyśmy się, jak na Londyn przystało, metrem, uprzednio ładując Oyster Card. Z niej korzystałyśmy już do końca wyjazdu i chyba nikomu nie trzeba mówić, że to najtańszy sposób podróżowania po mieście. Dziennie ładowałyśmy swoje karty na ok. 10 funtów, a po wydaniu ok. 8 funtów reszta przejazdów była gratis, więc jeździłyśmy do woli. Poruszałyśmy się tylko w strefie 1-2, dalej ceny byłyby pewnie trochę wyższe. Warto dodać, że 8 funtów to limit dzienny na metro. Podróżowanie czerwonymi autobusami jest o połowę tańsze, bo limit wynosi ok. 4 funty. Poza tym, będąc w Londynie i nie przejechać się czerwonym autobusem to grzech! :)

JEDZENIE

Ten punkt mogłabym tak naprawdę ominąć, bo to, kto ile potrzebuje zjeść jest dosyć indywidualną sprawą :P. Nam wystarczyło porządne śniadanie rano, kawa o 14 i syta obiadokolacja wieczorem, ale my jesteśmy 4 dosyć szczupłymi dziewczynami i można powiedzieć, że przyzwyczaiłyśmy się do takiego trybu odżywiania. Jak już wspominałam śniadanie miałyśmy w cenie hostelu. Nie było jakieś szałowe, ale jak ktoś był głodny to spokojnie mógł ten głód zaspokoić. Chleb tostowy, masło, dżemy, miód, serki topione, ser żółty, jajka na twardo, płatki, mleko, maślanki, jakieś jogurty, soki, kawy i herbatki - to miałyśmy do dyspozycji. To był hostel młodzieżowy i pewnie rosły mężczyzna raczej by się tym nie najadł, ale nam to w zupełności wystarczyło. Codziennie około 14 budziła się w nas potrzeba na wypicie kawki. Tu niezastąpiony był usytuowany na każdym rogu Starbucks. Ceny jak w Krakowie, a i polansować się można :D Każdego wieczora ok. 19 szukałyśmy fajnej knajpy, gdzie mogłybyśmy zjeść kolację. Pierwszego dnia padło na włoską restaurację prowadzoną przez samych panów Włochów (pewnie jakaś mafia :D) nieopodal naszego hostelu. Cena posiłków dosyć zawrotna, ale jak na Londyn i tak znośna. Poza tym makarony były przepyszne!

Drugiego dnia, jak na sobotę przystało, zawitałyśmy do dzielnicy Soho. Po wielu poszukiwaniach "fish&chips" w końcu skusiłyśmy się na ... hamburgera :P Nie tylko ze względu na przyzwoite ceny, ale też fajny, pubowy klimat. Poznałyśmy tam chłopaka z Portugalii, który akurat nam kelnerował. Wiąże się z tym też śmieszna historia, mianowicie Andre nie wiedział, że jesteśmy Polkami i dopóty się nie dowiedział, dopóki był dla nas naprawdę miły. Kiedy wreszcie się zorientował, że nie jesteśmy tutejsze, powiedział, że nie lubi Polaków. Jacyś jego koledzy są naszej narodowości i po prostu za nimi nie przepadał i wyrobił sobie o nas zdanie. Cóż, mogłyśmy się tylko domyślać, w jaki sposób reprezentują nas emigranci z Polski (swoją drogą spotkałyśmy kilka przypadków Polaków w Londynie, którzy lekko mówiąc, zachowywali się poniżej poziomu jakiegokolwiek - nic więc dziwnego, że nas tam nie lubią :( ) Mimo to, co chwilę do nas podchodził i z nami rozmawiał, zrobił sobie z nami nawet zdjęcie, a co najlepsze, dostałyśmy także darmowy deser. Na koniec napisałyśmy mu na karcie menu "Obrigado!" szminką :D (to jedyne, co miałam do pisania pod ręką), na co kelnerzy zareagowali bardzo pozytywnie, a o to nam przecież chodziło. Andre wyszedł jeszcze do nas na zewnątrz, chwilę pogadaliśmy i wymieniliśmy się fejsbukami. Ot, taka międzynarodowa dyplomacja w naszym wydaniu. A burgery były pyszne!

Ostatniego dnia trafiłyśmy najgorzej. Wiadomo, że oprócz czerwonych autobusów, Big Bena, London Eye i Tower of London, miasto, jak i cała Wielka Brytania kojarzy się z tradycyjnym fish&chips. Też chciałyśmy się na to skusić, ale zmęczone całym dniem zakupów :D wyjątkowo źle wybrałyśmy lokal. Nie dość, że drogo, obsługa po prostu fatalna to i jedzenie, mimo że świeże, było wyjątkowo... pozbawione jakiegokolwiek smaku. Po tej kolacji raczej nikt nie był zadowolony.

ZWIEDZANIE I ATRAKCJE

Jak już wspominałam, ja i Monika byłyśmy w Londynie wcześniej, więc widziałyśmy wszystkie zabytki historyczne. Dziewczynom chciałyśmy pokazać te najważniejsze, a skupić się bardziej na poznaniu miasta od strony... hmmm "rozrywkowej". Nie wiem, czy zrozumiecie, co mam na myśli. Oczywiście, w 2,5 dnia przy z góry ograniczonych zasobach finansowych nie jest się w stanie super zaszaleć, ale myślę, że jak na całe dnie wędrowania od 10 do 23 udało nam się zobaczyć naprawdę dużo, a przy tym czuć komfort niespieszenia się nigdzie i delektowania się chwilą. Pogoda była super zajebista - znowu używam tego słowa, ale naprawdę trafiłyśmy w super pogodę! - więc dużo tras pokonywałyśmy pieszo, choćby krótki spacer wzdłuż Tamizy, wędrówka z hostelu do Harrodsa przez Hyde Park, czy wieczorny spacer z hotelu na Oxford Street. Trochę wcześniej przygotowałam listę zabytków i atrakcji, które będąc w Londynie powinno się zobaczyć, ale jak zwykle zabrakło nam czasu. Listę, wraz z kosztami zamieszczę na dole, być może komuś z Was również coś takiego przyda się przy planowaniu wycieczki do Londynu.
To ja na peronie 9 i 3/4 na King's Cross. Atrakcja jest darmowa, a warto odczekać swoje w kolejce :)
Sklep Harry'ego Potter'a. Jak ktoś ma miliony monet, to może je tam zostawić, Ceny od 5-6 funtów za długopis, 10 funtów za małą maskotkę, 15+ za różdżkę i większe pluszaki np. Zgredek, Hedwiga itp.
Tutaj jeszcze troszkę padało...
... ale kilka minut później było już słonecznie :)
Obowiązkowy punkt programu - lans w Starbucksie :P
Harrods. Nawyk do prezentowania torebek został z poprzedniej pracy. Swoją drogą torebka warta więcej niż mój cały dotychczasowy dorobek :D #biedakicebulaki
Ale harrodsowa babeczka była spoko - za te pieniądze spróbowałaby nie być... :D

PODSUMOWANIE

Londynu reklamować chyba nie trzeba. Uważam, że absolutnie każdy powinien choć na chwilę pobyć w tym mieście, bo jakby nie patrzeć przewinęło się przez nie sporo historii. Poza tym, to jedno z najpopularniejszych miejsc świata, gdzie łączy się wiele kultur, wiele stylów i ogólnie wszystkiego jest wiele :P Co prawda, jeśli chodzi o trend multi-kulti to delikatną przesadą jest to, że jedna z głównych ulic prowadząca do Oxford Street zamieniona została w mały Kair, a prawdziwego Brytyjczyka można zobaczyć jedynie na peryferiach. Mimo to ludzie są mili i sympatyczni, podczas naszego pobytu nie wydarzyło się nic niebezpiecznego (no, może oprócz tego, jak zostawiłam dziewczyny na stacji metra a sama nim pojechałam dalej i nie mogłyśmy się dogadać, bo nie było zasięgu - na szczęście mamy z Moniką te same mózgi i wiedziała, gdzie wysiądę! :P), pogoda jak na wyspy dopisywała i w ogóle było super. Czas na podsumowanie kosztów!

1. Samolot Ryanair Katowice - Stansted - Katowice - 200 zł
Tutaj chyba nie ma co komentować. Jedyne, co bym zmieniła to oczywiście wybrała lot z Krakowa - nie wiem co mi strzeliło do głowy... :)

2. Hostel Equity Point London 3 noce, 3 śniadania - 462 zł
Plusem hotelu była lokalizacja, obsługa, akademicki standard i śniadania w cenie. Minus to brak windy (pokój na 5 piętrze), wąska klatka schodowa i wymagająca remontu łazienka.

3. Stansted Express tam i z powrotem (miesiąc czas na powrót od dnia pierwszej podróży) - 80 zł
Jeżeli chcecie szybko dostać się z lotniska do centrum - jak najbardziej polecam!

Suma: 542 zł

Uważam, że cena jak za weekend w tak drogim mieście jest całkiem niezła, bo nawet w największych biurach podróży taki city-break kosztuje znacznie więcej, a obejmuje te same punkty. O kosztach dodatkowych typu jedzenie (ok. 150 - 200 zł), Oyster Card (100 zł), atrakcje (100 - 200 zł), nie ma co wspominać, bo to są koszty zależne od zasobności naszych portfeli. Jedni pewnie woleliby jeździć autobusem, inni jadać w McDonaldzie a jeszcze inni oglądać wszystkie zabytki z zewnątrz, dlatego ogólne podsumowanie byłoby niewymierne co do zapotrzebowań. Poniżej wrzucam screen z mojego "plannera", być może kogoś to zainspiruje (patrz na cenę w funtach, jest bardziej miarodajna ;)

A może Wy macie jakieś ulubione miejsca w Londynie, którymi chcielibyście się podzielić? Jakiś fajny, sprawdzony hostel, albo kanjpkę, gdzie można dobrze zjeść? Czekam na Wasze komentarze! ;)
PS. Po więcej zdjęć zapraszam na mojego insta.

1 komentarz :

  1. Za dwa i pół tygodnia, lecimy z mężem do Londynu ( ale z Irlandii, bo tutaj obecnie mieszkamy). W sumie, w Londynie zatrzymamy się tylko dwa dni, bo potem lecimy do Luksemburga (do szwagierki i jej chłopaka). Ceny stąd są nieco wyższe, ale tragedii nie ma :) Bilety kupione, hotel zamówiony a nawet przez internet zamierzamy wykupić sobie wejście bez kolejek na London Eye plus rejs, bo zawsze to taniej. No i oczywiście czerwony busik na 2 dni musi być! Dzięki któremu zobaczymy najważniejsze i główne atrakcje !!! To słynne Fish&Chips jest także bardzo popularne w Ie. Ale nie wiem czym się ludzie zachwycają, przecież to nawet smaczne nie jest! Jest o wiele smaczniejszych potraw. Oh nie mogę się doczekać zbliżających się wycieczek :)

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka