czwartek, 15 października 2015

Winter is coming, czyli czas uciekać!

Uciekać myślami do dużo przyjemniejszych rzeczy oczywiście! Nie wiem jak Wy, ale ja jesiennej zimy (czyli pogody, która jest za oknem i gorszej) nie znoszę i za żadne skarby świata nie chciałabym mieszkać w kraju, w którym taki klimat panuje cały rok. Brrr!


Po pierwsze - bardzo Was przepraszam za tą dosyć długą nieobecność, ale sporo się działo w moim - mimo wszystko nadal nudnym - życiu. Pamiętacie jeszcze ten post: Pełna mobilizacja, czyli...? Jeśli nie, warto sobie przypomnieć, co tam było naskrobane, bo ja staram się słowa dotrzymywać, zwłaszcza jeśli chodzi o dawanie przykładu i motywację innych. Tak więc odkąd wróciłam do miasta królów, wróciłam też do swojej dawnej, najwspanialszej na świecie pracy! Niby to tylko praca w sklepie, ale za to jak fantastycznym! Biżuteria, torebki, ubrania i buty! Wszystko oryginalne i niespotykane nigdzie indziej! Brakuje mi tam tylko kosmetyków, ale patrząc na to, jak bardzo szybko firma się rozwija, jestem przekonana, że za jakiś czas i kosmetyki się pojawią. Podsumowując - babskie niebo. Ale nie chodzę tam tylko po to by napatrzeć się na cudeńka. Po prostu tak jakoś lubię pracę z ludźmi, lubię z nimi rozmawiać i ich słuchać, a kiedy dodatkowo widzę ich radość na widok nowo kupionej rzeczy jest mi jeszcze milej, bo wiem, że w małym stopniu komuś poprawiłam humor. Poza tym - jak to w Krakowie - odwiedza nas masa turystów, od najczęściej spotykanych Skandynawów, po przemiłych klientów z Chile czy Nowej Zelandii. Dla mnie jest to najwspanialsze doświadczenie móc choćby przez chwilę rozmowy poznać zupełnie odległą kulturę i tak naprawdę nie ruszać się z domu. Przez internet to nie to samo. Poza tym, przy okazji szlifuję ostro swój angielski i jest mi naprawdę strasznie miło, kiedy jakiś anglojęzyczny turysta pochwali moją znajomość języka. Zwłaszcza jeśli mieszka w Walii i twierdzi, że po angielsku mówię lepiej od niego :D Ten sam turysta - przemiły, przesympatyczny i naprawdę uroczy dziadziuś po 70-tce z żoną - podczas gdy jego żona przymierzała stroje w przebieralni uczył mnie zwrotów typu "dziękuję" po walijsku. I tak, na przykład, "dziękuję" po walijsku brzmi "diolch". Reszty nie pamiętam :( Ale dziś, obsługując innych turystów z Walii pochwaliłam się znajomością nowego słowa i możecie mi wierzyć lub nie, ale Ci turyści byli bardzo pozytywnie zaskoczeni. Mega fajne uczucie :)
Tak więc punkt drugi mojej motywacyjnej listy się robi. Co prawda z niemieckim jest trochę gorzej, ale coraz bardziej zastanawiam się nad nauką języka norweskiego, odkąd szalona klientka uczyła mnie mówić "do widzenia" i do tego była tak pozytywnie zwariowana, że zaczęłam myśleć, że to nie jej usposobienie a alkohol tak działa :) Ale nic nie czułam, więc po prostu chyba była lekko zakręcona.

Jeśli chodzi o mój wolny czas, to w zasadzie nie mam go w ogóle. Mam swoje cele, do których realizacji potrzebne są pieniążki, a że jeszcze nigdy nikomu nic z nieba nie spadło, to staram się pracować maksymalnie ile się da. Na szczęście zajęcia mam tak rozłożone, że umożliwiają mi pracę w dużym wymiarze godzin i do tego - jak na razie - nie kolidują z moją nauką. Ale wiadomo jak to jest na AGH - przez cały semestr się bimba, a potem podczas sesji się modli i jakoś leci wpis za wpisem. Tym razem obłożenie pracą i innymi zajęciami poprawia mi moją organizację czasu, z czym zresztą miałam największy problem, więc staram się uczyć na bieżąco. I tak - oprócz jednych zajęć, na które zaspałam (siara trochę), wszystko w miarę ogarniam, a z dwóch przedmiotów mam nawet plusy! Tak więc jest nieźle, wszystko się układa. Może dlatego, że kupiłam sobie wreszcie terminarz?

Aha, no i zapomniałam o najważniejszym! Tak - uczę się do matury! Na razie opornie, bo żyję na walizkach - od dwóch tygodni czekam na kwaterowanie w akademiku zastępczym :/ - ale ciągle mam w głowie medycynę. Ostatnio pewna pani, która zajmuje się historią sztuki stwierdziła, że przez umiejętność słuchania (rozmawiała w sklepie o bardzo fajnych, ale zupełnie nie związanych ze sprzedażą rzeczach) byłabym dobrym lekarzem. Oj, żeby pani miała rację!

Podsumowując - skupiam się na sobie. Moja lista motywacyjna cały czas jest aktualna, czasem bywa ciężko i wszystko mnie boli, ale perspektywa tego, że codziennie jestem bliżej celu jakoś pozwala mi to przezwyciężyć. Nie ukrywam, że z mcdonaldów przerzuciłam się na subwaya i costa coffe, ale zawsze usprawiedliwiam to tym, że pracując 11 godzin dziennie zasłużyłam na drobną przyjemność, zwłaszcza jeśli w biegu zapomniałam o zjedzeniu czegokolwiek albo padam z niewyspania i potrzebuję kawy. Ciekawe jak długo jeszcze uda mi się to pociągnąć :)

A o to lista 5 rzeczy, o których cały czas myślę i które motywują mnie non stop, by wyciskać z siebie 100 % każdego dnia!

1. EGZOTYCZNE WAKACJE
Na porządnych wakacjach nie byłam od czasu Egiptu. Marzy mi się Mauritius, Dominikana, Jamajka, Hawaje albo Bora Bora. Jako "biedny student" ciułam sobie powolutku, ale skoro oszczędzam to mi się uda. W końcu zarabia się po to, by móc wydawać, a to jest cel, który szczególnie chciałabym zrealizować, zwłaszcza zimą, bo tęsknie za słońcem :(

2. SUPER PREZENTY NA ŚWIĘTA
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam robić ludziom prezenty, zwłaszcza najbliższym. To takie niesamowite uczucie widzieć, że kogoś się uszczęśliwiło! :) W tym roku najbardziej zależy mi na tym, by zrobić super niespodzianki swoim rodzicom. Zawsze pracowali ciężko, żebyśmy z Grażką miały wszystko co trzeba, więc teraz nadszedł mój czas by się za to odwdzięczać. Koniec ze "sponsorowaniem" moich studiów, co więcej - czas na rewanż. Pomysły same przychodzą mi do głowy, mam tylko nadzieję, że wystarczy mi wytrwałości (i kasy!) :)

3. ZERO STRESU PODCZAS SESJI

O tak, mówię sobie to co roku, ale dopiero teraz zamierzam się tego mocno trzymać. Sesja nie raz zdzierała mi sen z powiek, a przecież wcale tak być nie musi, skoro część zaliczeń można uzyskać udzielając się na zajęciach. Stąd chcę nałapać jak najwięcej plusów. No i nie narobić sobie zaległości - to najważniejsze!!!

4. BYCIE LEKARZEM
Nie chcę być drugim Religą czy jakąś inną znakomitością w świecie medycyny. Jeśli miałabym do tego jakieś predyspozycje czy wybitny talent, pewnie ujawniłoby się to dużo wcześniej. Poza tym, nie mam aż takiego parcia na szkło. Mi marzy się bycie lekarzem takim, jakim była moja pani pediatra. Przyjemna, uśmiechnięta, z odpowiednim podejściem i ogromną wiedzą. Osoba, do której przychodziło się po pomoc bez skrępowania. Lekarz z powołania innymi słowy. I ja myślę, że to powołanie mam, kwestia tylko tego, czy uda mi się to udowodnić dostając się na wymarzoną medycynę. Mam nadzieję, że ciężka praca i nauka mi to wynagrodzą :)

5. FUNKCJA STANU
Czyli taka, której wartość zależy od stanu w jakim znajduje się układ. Układ to ja :) Taka termodynamiczna metafora. Wybaczcie, ale do termy podchodziłam 3 razy i chyba do końca życia pewne zwroty będę pamiętać. Tak czy siak, chodzi mi tu o pewne przyjemności, które mogę realizować każdego dnia i których potrzeba pojawia się nagle. Tak jakby chociaż to, że w niedzielę zależało mi na skończeniu pracy wcześniej by móc obejrzeć decydujący mecz Polska-Irlandia. Cały dzień o tym myślałam, prosiłam szefową, starałam się i w końcu cel został osiągnięty. Dziś na przykład miałam ogromną ochotę na przepyszny makaron. Sama myśl o tym, że sobie go zjem wracając wcześniej z pracy poprawiała mi humor, zepsuty zresztą przez okropną pogodę. Wcześniej wymieniony subway czy kawa też należą do funkcji stanu. Jak to mówią, mała rzecz a cieszy :) 

Buziaki, T.

PS. Przysięgam uroczyście, że będę pisać systematyczniej. Czekam na Wasze komentarze. A może byliście w którymś z wymienionych przeze mnie miejsc i chcecie pochwalić się wrażeniami? Śmiało! Pozdrawiam :* :)

PS2. Na ostatnim zdjęciu jestem ja - już wiesz jak wygląda Tereska ;)

5 komentarzy :

  1. Teresko, nie wiem dlaczego nie masz tutaj komentarzy, Twój blog jest swietny!:) Chętnie będę Cię czytać regularnie, tylko przypomnij się u mnie, bo będac dopiero na komputerze mogę Cie dodac do listy czytelniczej :)
    Podziwiam Cię, że potrafisz studiować na AGH, a w dodatku pracować... ja jestem na Politechnice i nie mam w ogóle wolego czasu :(
    Chciałam iść na weterynarie, ale niestety nie udało się. Życzę Ci zebys poprawiła maturę i została lekarzem!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alicjo! Strasznie mi miło czytać takie komentarze, zwłaszcza z rana przed kolokwium z chemii fizycznej :P Niesamowita motywacja!!! :* Mam nadzieję, że obie - już jako panie inżynier - będziemy spotykać się regularnie na wakacjach na Seszele :D

      Usuń
  2. U mnie tak prosto nie jest, by za aktywność zaliczyć jakiś przedmiot :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Akurat przedmiot, o którym mówiłam w tekście to taka "zapchajdziura" czyli akademicka pierdoła, ale mimo to ma tysiące godzin (wykłady, ćwiczenia i labsy), a co za tym idzie zaliczeń. Zwolnienie z choćby jednego z nich to jeden dzień wkuwania mniej, czyli jeden dzień relaksu więcej ;) Swoją drogą nawet jeśli by to była nauka obsługi pisaka przy tablicy to i tak bym chciała mieć z tego zaliczenie z głowy :P Aczkolwiek jeśli ktoś myśli, że na AGHu jest tak słodko i łatwo, to zapraszam go na zajęcia z chemii fizycznej właśnie :D Trafiają się miłe przedmioty-perełki ale większość to prawdziwy Mordor!

    OdpowiedzUsuń
  4. Taka lista motywacyjna to super sprawa :)

    *Dobrej Nocy!* :)
    http://fridayp.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka