Hej! Jak już pisałam na moim facebooku, za czasów gimbazy byłam strasznym molem książkowym. Fakt, nie były to jakieś poważne i grube książki (no, może z wyjątkiem Zakonu Feniksa, który wciągnęłam w dwa dni, ale to nie jest poważna powieść), ale zawsze lepiej czytać coś niż nie czytać w ogóle. Na te wakacje mam już zrobioną listę książek obowiązkowych do przeczytania, bo coś rzadko czytam ostatnio, a przecież czytanie rozwija mózg, wyobraźnię, pomaga się skoncentrować, wzbogaca słownictwo, uczy odpowiedniej gramatyki (jeśli czytasz po angielsku), ogólnie ma same zalety! DLATEGO TRZEBA CZYTAĆ!
W zasadzie pierwszą nieobowiązkową książką, jaką przeczytałam i to bardzo szybko jak na dziewięciolatkę był oczywiście "Harry Potter i Komnata Tajemnic". Pamiętam, że Wiesia zabrała mnie do kina (chyba musiała, bo moja mama jej kazała :D) na pierwszą część przygód czarodzieja i po seansie już w samochodzie byłam tak podekscytowana całą fabułą i w ogóle wszystkim, że Mama podchwyciła temat i na urodziny, które miałam dwa tygodnie później dostałam właśnie swoją pierwszą, poważną (wtedy czytanie książki, której nie omawia się w szkole to było coś, naprawdę :D) książkę o Harrym Potterze. Nie pamiętam, czy się aby nie zsikałam wtedy ze szczęścia, ale wiem, że olałam tort, gości i wszystko i poleciałam do pokoju czytać książkę. I tylko Tata zaglądał zdziwiony co jakiś czas, bo zachowywałam się nadzwyczaj cicho. Piękne czasy...
Tak właśnie zakochałam się w Harrym Potterze. Też czekałam na list z Hogwartu, a premiera każdej nowej książki to było dla mnie święto narodowe. W międzyczasie pojawiały się inne pozycje, w końcu w przerwach między premierami trzeba było coś czytać. I tak jakoś koleżanka z klasy z gimbazy pożyczyła mi pierwszą książkę Jacqueline Wilson. Nie pamiętam już, czy były to "Dziewczyny się zakochują", ale wydaje mi się, że tak. Strzał w 10! W okresie gimbazy polecam te książki (bo jest ich caaała seria i chyba większość z nich przeczytałam) wszystkim dziewczynkom. Mojej Grażynce też dałam z jakiejś okazji zestaw "Dziewczyn...", bo naprawdę książka jest napisana superowo i w okresie burzy hormonalnej i emocjonalnej bardzo fajnie się ją czyta.
Im jestem starsza, tym mniej czytam a więcej oglądam. Chociaż zdarza się, że po obejrzeniu jakiegoś filmu jestem strasznie ciekawa kolejnych części albo temat zaciekawił mnie na tyle, by przeczytać książkę i zobaczyć różnice. Tak czy siak, nie o tym chciałam dzisiaj pisać. Ze względu na to, że trochę osób tu jednak zagląda chciałabym zająć Wam trochę czasu, byście się nie nudzili i niniejszym przedstawić Wam moją minipowieść z czasów gimbazy, dla której inspiracją były książki Jacqueline Wilson właśnie. Jeśli jesteś poważnym, pozbawionym dystansu i humoru człowiekiem, możesz skończyć czytanie w tym miejscu :) Jeśli zaś jesteś dziewczyną, a już na pewno jeśli jesteś gimnazjalistką - koniecznie to przejrzyj i daj mi znać :) Przeraża mnie fakt, jak bardzo zmienia się sposób myślenia i ogólnie charakter przez okres dojrzewania. Teraz w życiu bym nie napisała takich śmieszków, ale wtedy (czyli w gimbazie) to było dla mnie naprawdę coś!
Drodzy Państwo, przed Wami pierwsza część powieści bez tytułu, która przeleżała w "komputerowej szufladzie" niemal 9 lat. Pisana przez gimbazjalistkę o czasach gimbazy. Powieść mocno fikcyjna, w zasadzie nic prawdziwego tam nie ma. Do oceny pozostawiam ją Wam :)
______________________________________________________________________
Sierpień.
Do końca wakacji pozostał już tylko miesiąc. Ale cóż się dziwić, w końcu na
opalaniu się i świetnej zabawie czas tak szybko leci... Nawet dziś, gdy tylko
wstałam, już myślałam, co będziemy robić. Chciałam, byśmy poszli na basen, ale
Anka stanowczo zaprotestowała. Mówiła coś o rozgrywkach siatkówki plażowej na
osiedlowym boisku tuż za rogiem. Ale odbywały się one dopiero od pierwszej. Do
tego czasu zdążyłam pobić się z Kacprem, nawrzeszczeć na Ankę ze dwa razy i
oczywiście po raz kolejny przez przypadek skasować Simsy 2. Coś się dzieje z
tym komputerem, trzeba go zanieść do informatyka...
Za piętnaście pierwsza Anka
ubrana, jakby szła na jakiś pokaz mody warknęła na mnie, że już wychodzi. Była
rozdrażniona, bo miała tam spotkać swojego ukochanego — jakiegoś tam Karola czy
Kacpra? Nie wiem, nie wnikam, bo po pierwsze to miłość bez wzajemności, ale
jakbym jej to powiedziała, to by mi nieźle przywaliła, a po drugie wiem, że
zaczęły jej „buzować hormony” – stąd owe zauroczenia i miłości. Za jakiś czas
też będę na to skazana. Mam tylko nadzieję, że ten czas nadejdzie jak
najpóźniej.
No wiem przecież, że dziwnie to
brzmi, ale patrząc z tego kierującego się rozumem punktu widzenia, to to, że ma
się już ponad piętnaście lat wcale nie znaczy, że trzeba się w kimś zakochać.
Życie nie jest komedią romantyczną, w której bohaterowie na koniec całej
parodii schodzą się i żyją długo razem z dwanaściorgiem dzieci. Piętnaście lat
to z jednej strony ledwo dziewiętnaście procent całego naszego życia, ale to
też wiek, w którym nauczamy się odróżniać, co jest naprawdę dobre, a co jest
naprawdę złe dla nas. Taka jest właśnie miłość.
—
Idziesz czy nie? — darła się na mnie, stojąc w furtce i nerwowo rozglądając się
po ulicy.
—
Idę, idę... Kacper z Piotrkiem już poszli? — Kacper i Piotrek to moi młodsi o
rok i o dwa bracia, a Anka jest ode mnie o rok starsza. To niestety też moja
siostra.
—
Już dawno! Jej, wybierasz się jak sójka za morze, streszczaj się kobieto!
Wreszcie
wyszłyśmy. Po drodze zgodnie z planem zahaczyliśmy o moją kumpelę Ewę i
koleżankę Anki. We cztery na pierwszą byłyśmy na boisku. Oczywiście, kiedy
tylko doszliśmy, a Anka w tłumie ludzi odnalazła tego Kacpra (czy Karola?)
rozległo się ciche:
—
Aaa! Jest tam! Jest tam! Chodź idziemy. — i biorąc pod ramię nie mającą nic do
gadania dziewczynę, znaną mi jako jej koleżanka, zaciągnęła ją w drugi koniec
boiska.
— Biedna...
— Na jej miejscu dawno bym już dała sobie spokój.
Przecież Karol to największe ciacho w dzielnicy, a Anka raczej nie jest w jego
typie. Woli niebieskookie blondynki. — poinformowała mnie Ewa.
— Nie mówię o niej, tylko o tej biednej dziewczynie,
która zaraz może stracić rękę! Zobacz jak ją szarpie! Ta kobieta w ogóle nie ma
wyczucia!
Ewa tylko pokręciła głową.
— To co robimy? — zapytała mnie po chwili ciszy.
—
A co możemy? Oglądamy mecz. Może będzie jakiś godny uwagi zawodnik... —
powiedziałam, naśladując głos Anki.
—
Rzeczywiście, tobie to tylko chłopaki w głowie. — zripostowała ze śmiechem Ewa,
poczym złapała mnie za rękę i zaprowadziła na najbliższą ławkę.
Pierwszy mecz rozegrali chłopcy
z pierwszych klas. Mecz strasznie się przeciągał, bo młodzi sportowcy nie
dawali za wygraną. W końcu jedna z drużyn tak się zmobilizowała, że bez
problemu wygrała trzeciego seta. Wówczas na boisko wkroczyli chłopcy, którzy
zdali do trzeciej klasy. Większość znam, bo są z mojego rocznika. Był tam Rafał,
Michał, Marcin, dużo osób. Była też zmiana sędziego – zamiast Pawła z byłej
IIIb, na placu pojawił się nieznajomy.
Nie to, żebym zaprzeczała
głoszonym przez siebie naukom. Po prostu chwila słabości i dekoncentracji
sprawiła, że powoli mój mózg zaczął funkcjonować jak mózg przeciętnej samicy
widzącej przystojnego samca. Nie wiem jak to wygląda w świecie zwierząt, ale na
boisku do siatkówki w takich momentach robi się duszno i tłoczno. Nagle zauważyłam,
że mam na sobie byle jakie ciuchy, nieumalowane paznokcie i brzydką fryzurę. Co
jest grane?!
—
Ewa! Źle się czuje... Czy wyglądam normalnie?
—
Noo.... — moja kumpela wahała się przez chwilę, co powiedzieć. — A o co chodzi?
—
Znasz tego kolesia, co sędziuje? — spytałam wychylając głowę ponad widownię,
instynktownie przygładzając sobie obciachową morelową bluzkę.
—
Aaa! Nie mogę uwierzyć! — wręcz krzyknęła Ewka, jednocześnie stając na
ławeczce. — Tak piąte przez dziesiąte, on się kręci po mojej części ulicy. Co,
spodobał ci się? To rzeczywiście musisz być chora! Witaj wśród żywych! — nie
wiem czemu, ale Ewa na wieść o tym, że zwróciłam na jakiegoś chłopaka uwagę od
dłuższego czasu, zareagowała tak, jak na wygraną w totka. Po jej niezrozumiałym
dla mnie monologu o owym przedstawicielu płci męskiej, dodała:
—
... ale Karolina go zna, jak się z nią będziemy widzieć to możemy się jej
spytać.
Rozgrywki
skończyły się o wpół do czwartej. Mistrzem okazali się wyrośnięci chłopcy z
byłej IIIb. Dało się słyszeć, że mecze były ustawione, ale cóż... Niektórzy
umieją przegrywać z godnością, inni nie. Pomijając już fakt, że Rafał z Michałem
ledwo doskakiwali do siatki. Można by się też było przyczepić, że siatka była
za wysoko, ale... Kiedy próbowałam wyczytać z ruchu warg rozmowę Pawła z jednym
z zawodników (były to wyłącznie wulgaryzmy) straciłam z oczu owego
przystojniaka.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłyśmy
po zawodach to odwiedziny u Karoliny. Była ona jedną z moich nielicznych,
oddanych przyjaciółek, po części nawet podzielała moje poglądy odnośnie wczesno
młodzieńczej miłości. Zawsze mogłam na nią liczyć, a ona zawsze mogła liczyć na
mnie. Przyjaźń to boska rzecz.
Zanim przeszliśmy do sedna sprawy, poczęstowała nas
takim dobrym ciastem, że przestałyśmy go jeść dopiero jak się skończyło. Wyszła
trochę niezręczna i niekulturalna sytuacja, ale Karolcia jako dobra koleżanka,
nie zdzieliła nas patelnią, a jedynie wybałuszyła oczy i zrobiła zdziwioną
minę.
—
Jej, jakie wy nienażarte jesteście! — powiedziała z uśmiechem i schowała pustą
brytfankę do szafki. — A tak w ogóle, to co chciałyście?
—
Pamiętasz takiego kolesia, co się z nim witałaś wczoraj, jak szłaś do mnie? —
wydukała Ewa, raz po raz łykając kawałki ciasta.
—
Tak, a co?
—
Gosi się podoba.
—
Gosia! Jak mogłaś?! Co z naszym głoszeniem, że miłość jest zła? — powiedziała
śmiejąc się niemal do rozpuku.
—
Chyba mi się znudziło życie w celibacie. — uśmiechnęłam się nieśmiało. Prawda
jest taka, że ową naukę zapoczątkowałam niecały miesiąc temu, zrywając z takim
Danielem Mazurem. Chłopak olał mnie totalnie! Ja też go olałam, co prawda, ale
mniej niż on mnie. Jednym słowem – masakra.
—
Więc? — spytała Karolina, nadal nie wiedząc o co chodzi z tym Karolem. — Mam ci
dać jego numer?
—
No wreszcie! Idź na modernizacje albo całkowitą wymianę mózgu, bo widzę, że ma
słabe osiągi — przedrzeźniała się Ewa.
—
Nie mogę — oznajmiła sucho Karolina, po czym usiadła na fotelu.
—
Nie mogę w sensie, że co? Że na modernizacje nie możesz iść? Jam mam znajomego
blacharza, za darmo ci zajrzy do środka...
—
Numeru nie mogę ci dać! Ewka zamknij się wreszcie.
No i wtedy Karolina powiedziała, że o ten numer to
dziewczyny normalnie sobie solówki urządzają, wyrywają włosy, i w ogóle takie
głupie rzeczy robią. To wszystko przez te hormony! Skoro ten Karol – bo tak
miał na imię, był taki popularny, to
nawet by mnie nie zauważył w gronie miliona swoich wielbicielek. Cóż, ja jako
zwykła, przeciętna szara myszka mogę sobie pomarzyć tylko o nim...
—
Sorka, ale naprawdę nie mogę, bo nie dość, że on by mnie powiesił, że rozdaję
jego numer to jeszcze wątpię czy nawiązałby z tobą jakikolwiek kontakt przez
telefon. Dziennie to on dostaje ze trzydzieści smsów od nieznajomych osób. Ale
mogłabym cię z nim zapoznać i może sam by ci dał? Myślę, że nie miałby nic
przeciwko poznaniu dwóch nowych koleżanek.
Tego dnia nie mogłam usiedzieć
na miejscu. Nazajutrz miałam spotkać się z Karolkiem, więc moje dość nietypowe
zachowanie było uzasadnione. W końcu około dziewiątej wieczorem usiadłam przed
telewizorem i zaczęłam oglądać „Pearl Harbour”. Na filmie poryczałam się, ale
na szczęście nikt tego nie widział, bo mama miała dyżur, tata był w delegacji,
a moje rodzeństwo było zajęte swoimi sprawami. „Pearl Harbour” to coś w stylu
„Titanica”, ale sto razy lepsze. Położyłam się dopiero jak do salonu wszedł
Kacper i zabrał mi pilota. Nie miałam ochoty go ganiać, a komputer był zajęty
przez Ankę, więc nie pozostało mi nic innego jak iść do pokoju i zamknąć ciężkie
powieki.
Miałam interesujący sen. Szłam
pod rękę z moją mamą, przy kiosku stała Ewa w sukni ślubnej, a po drugiej
stronie na motorze Karolina jechała z Karolem. Kiedy mnie wymijała pokazała mi
język, po czym przytuliła się do Karola jeszcze mocniej, śmiejąc się szyderczo.
Ja zaczęłam coś krzyczeć, Ewka uciekała przed Marcinem, który biegł za nią z
kwiatami, a moja mama oparła się o płot i zaczęła słuchać muzyki z mojego MP3.
Tragedia.
Następnego dnia obudziłam się
koło ósmej. Słyszałam dobiegające z pokoju Piotrka odgłosy chrapania wymieszane
z trzeszczeniem łóżka. Wzięłam telefon do ręki. Okazało się, że dostałam
wiadomość. Karolina napisała mi, żebym była u niej około dziesiątej. Jeśli
chciałam doprowadzić się miarę do ludzi, to musiałam już wstawać. Zakładałam
świnkowe ciapki, kiedy usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Do mojego pokoju
wpadła Anka. Nie zbyt często widziałam ją w podobnej furii jak wówczas,
aczkolwiek była ona rzadkim gościem w moich czterech ścianach.
—
Nie widziałaś mojego... — zaczęła przetrząsać pomieszczenie.
—
Wyjdź i wejdź jak należy. Nikt cię nie nauczył dobrego wychowaaaniaaa? —
ziewnęłam po czym przetarłam oczy i podeszłam do lusterka. Mało co, a
zemdlałabym na swój widok. Rano zawsze wyglądałam źle, ale dziś to normalnie
byłam ucharakteryzowana na zombie. Lewe oko sine, na prawej połowie twarzy
odbił się breloczek z komórki ( nie chcący przysnęłam na telefonie ) a włosy
wyglądały jak ogromny stóg siana. Anka spojrzała na mnie krzywo, nie tylko ze
względu na mój niecodzienny wygląd, po czym zamknęła drzwi z drugiej strony. Po
sekundzie usłyszałam pukanie do drzwi.
—
Proszę. — powiedziałam kulturalnie. Dla mnie to była najlepsza zabawa pod
słońcem.
—
Nie widziałaś mojego fioletowego paska? — powiedziała, dostając szczękościsku,
bo dobrze widziała, że tylko w kulturalny sposób może ode mnie wyciągnąć jakąś
informację. Nienawidzę chamstwa.
—
Wydaje mi się, że Kacper i Piotrek użyli go jako przedłużenia sznurka od
latawca. Wątpię, żeby z niego coś zostało.
—
Zatłukę te małpy! — wrzasnęła, a po chwili powiedziała — To był mój nowiusieńki
pasek, dałam za niego kupę forsy.
—
Wiem – powiedziałam z satysfakcją. Widziałam jak Kacper wyciągał pasek ze
spodni Anki, ale udałam, że nic mnie to nie obchodzi. Gdybym nie bała się
zemsty, pewnie jeszcze bym mu pomogła.
Podyskutowałyśmy chwilę o
Rihannie i jej nadzwyczaj wyzywającym stroju prezentowanym na gali MTV, po czym
Ania poszła do chłopaków, a ja do łazienki. Wyrwał mnie z niej dopiero Kacper,
który koniecznie musiał użyć tonika. Okazało się, że moja siostra w odwecie za
wyrządzoną szkodę zrobiła mu duże kropki na twarzy czerwonym markerem -
wyglądał jak muchomor. Po śniadaniu, cała w skowronkach udałam się do Ewy, z
którą miałam iść na spotkanie z Karolkiem.
—
Słuchaj, kupiłam sobie chomika i nazwałam go Duduś, ale nie jestem pewna czy to
on czy ona. Jak to poznać? — spytała mnie Ewa w połowie drogi do domu Karoliny.
Ów chomik był zwierzęciem, na którego tak długo czekała. Jej rodzicie nie
tolerowali wielkich czworonogów w domu, a chomik widać spełniał ich olbrzymie
wymagania. Mogłam się tylko domyślać jak Duduś będzie rozpieszczany przez moją
przyjaciółkę.
—
A sprzedawca ci nie powiedział? — zdziwiłam się.
—
Zdaje mi się, że on sam chyba nie wiedział. Musisz Tuptusia zapoznać z Dudusiem.
Na pewno się zaprzyjaźnią. — zaśmiała się Ewa.
Tuptuś
był kotem, którego kiedyś tam przygarnęłam z ulicy.
—
Tak, na pewno, ale chyba Duduś z wnętrznościami Tuptusia, bo tam zapewne się
znajdzie, kiedy go pod nos mojemu kotkowi podsuniesz. Ty dzwonisz, ja nie mam
ochoty rozmawiać z tym durniem.
Ewa podeszła do domofonu i nacisnęła guzik. Dopiero
po chwili z głośnika dało się słyszeć głos Adama, starszego brata Karoliny.
—
Czego? — zapytał od niechcenia.
—
Powiedz Karolinie, że już jesteśmy. — rzuciła Ewa, po czym zwróciła się do mnie
— Denerwujesz się? W końcu spotkasz się dziś niby przypadkiem ze swoją kolejną,
wielką miłością... — tą ostatnią sylabę Ewa zaakcentowała tak mocno, że prawie
połknęłaby gumę, którą właśnie żuła. Cóż za pytanie! Jasne, że się denerwuję!
Zresztą, każdy by się chyba denerwował na moim miejscu. Drzwi do domu się
otworzyły i stanęła w nich Karolina, krzycząc coś jeszcze do brata. Po chwili
szła już z nami na plac zabaw. Zaczęło się robić coraz cieplej, ale to nie z
tego powodu moje dłonie były całe spocone. Bałam się, żeby się nie zbłaźnić
przed Karolem, bo wtedy to dopiero byłaby ze mnie polewka. Nie mogłam
zrozumieć, że Karolina i Ewa gadają sobie teraz w najlepsze, kiedy ja tu mam
załamanie nerwowe.
Minęła cała wieczność, choć według mojego zegarka
niecałe piętnaście minut, a doszłyśmy na miejsce. Plac zabaw wyglądał jak
zawsze – huśtawki kołysały się lekko pod wpływem wiatru, karuzela zaś była
nieruchoma. W drugim końcu zjeżdżalnia, wysoka na dwa metry, kusiła mnie, bym z
niej skorzystała, ale jakby akurat w tym momencie wpadł do nas Karol, wyszłabym
na wyrośnięte dziecko. Poza tym nie było tam nikogo, oprócz bezpańskiego psa,
co włóczył się tam już od dawna. Nie mogę patrzeć na te biedne stworzenia,
dlatego kiedyś zaadoptowałam Tuptusia. Włóczył się sam po mojej dzielnicy,
zawsze podrzucałam mu resztki z obiadu, aż któregoś dnia się zdenerwowałam i
wzięłam go do domu. Mama z oporami się zgodziła. Ale od tamtej pory zamieszkał
z nami i zachowywał się jakby od zawsze był domowym kotem a nie pospolitym
dachowcem.
—
Już idzie. Nie panikuj! — syknęła mi w ucho Karolina ledwo ruszając wargami.
Rzeczywiście. Karol szedł powoli,
słuchając muzyki ze swojej MP3 i od czasu do czasu mijając przechodniów. Ubrany
w turkusową hawajkę i białe spodenki wyglądał ślicznie. W pewnej chwili stanął
jak wryty i wyjął telefon z kieszeni spodni. Widocznie dostał smsa. Po kilku
sekundach ruszył dalej. No i wtedy spostrzegł machającą do niego Karolinę. Ja z
Ewą zachowywałyśmy się na pozór naturalnie, ale w duchu trzęsłam się... ze
strachu? Nie... To było coś innego. A może strach? Sama nie wiem. W końcu Karol
był już tylko kilka kroków przed nami i...
—
Hej dziewczyny! — powiedział, po czym podał każdej rękę.
„Jej,
w życiu nie umyję tej dłoni” — pomyślałam.
Wtedy
Karolina zaczęła nam mu go przedstawiać. Zaczęliśmy gadać to o filmie, co do
kin wchodził, potem trochę pogadałyśmy o Mariuszu Jabłońskim. To taki typ, co
prześladuje tę okolicę i lepiej nie wchodzić mu w drogę. Staliśmy tak z pół
godziny, a z wyglądu ten inteligentny chłopaczyna wciąż nie chciał naszych
numerów, to znaczy głównie mojego, bo Ewce to nie zależało.
—
Dobra, muszę lecieć. Umówiłem się z Patrykiem, że pójdziemy pograć w kosza. —
powiedział Karol.
Och!
Te chłopaki. Tylko piłka im w głowie! Musiałam
coś wykombinować, żeby mu czymś zaimponować i pod wpływem emocji wypaliłam:
—
Uwielbiam grać w kosza! To taka ... brutalna gra.
Dziewczyny spojrzały się na mnie z szeroko
rozdziawionymi ustami. Dobrze wiedziały, że blefuję, ale czego się nie zrobi
dla tego niby jedynego. Widać musiałam wyglądać na pewną siebie, bo chłopak nic
nie zauważył.
—
Naprawdę? To świetnie, może byś poszła i zagrała z nami? — zaproponował Karol.
Wryło mnie w ziemię. Z kosza może i w swojej klasie
nie byłam najgorsza, w końcu wzrost robi swoje, ale grać z chłopakami, co mają
po dwa metry? Jeśli się nie zgodzę to mogę pomarzyć o jego numerze, ale jeśli
tak to z pewnością w jednym kawałku do domu nie wrócę. Po krótkim namyśle
doszłam do wniosku, że warto zaryzykować.
—
OK.! Z chęcią z wami zagram, ale nie obiecuję, że okażę się gwiazdą NBA. — powiedziałam,
sporadycznie się jąkając. Ewka mało co nie zemdlała, kiedy zobaczyła, że idę
sama z nim na boisko do kosza. Nie mogła uwierzyć, że tak łatwo mi to przyszło.
—
Wiecie co, pójdziemy wam pokibicować! Uwielbiam ten dreszczyk emocji i w
ogóle... — krzyknęła za nami. Wiedziałam, że chodzi jej głównie o udzielenie mi
pierwszej pomocy w nagłym wypadku. Przecież wszystko mogło się zdarzyć...
Po drodze zahaczyliśmy po Patryka Sikorskiego – metr
osiemdziesiąt siedem czystych mięśni. Był to kolega Karola. Ewka spojrzała na
niego jak na zbawienie, niestety, czar prysł, kiedy chłopak się odezwał.
—
Siemasz! Sorry, że czekaliście, ale Kasia dzwoniła. To co, idziemy?
Ewidentnie
był zajęty. W ciągu tego kilkuminutowego spaceru Patryk opowiedział nam
historię, jak to antyterroryści kazali mu przejść na drugą stronę ulicy, bo
próbowali osaczyć jakiegoś dealera narkotyków.
—
Nawet nie uwierzycie, jaką on miał spluwę! Chciałbym kiedyś mieć taką...
—
Po co? Żeby rozstrzelać swoich wrogów? — wyrwało mi się na głos. Wszyscy na
mnie krzywo spojrzeli, zwłaszcza Patryk, który wyglądał na zbitego z tropu.
—
Właściwie, to nie wiem. Mając taką broń czułbym się dużo bezpieczniej,
zwłaszcza, że jak się okazało nie wiem, kim są moi sąsiedzi. Może w tej ruinie
między sklepem a Zawadą mieszka jakiś terrorysta? Nigdy nic nie wiadomo.
—
Słusznie. — dodał Karol.
Obiekty
sportowe w naszej dzielnicy, to najbardziej oblegane miejsca przez młodzież. Kiedy
dochodziliśmy do celu naszej podróży, było tam już sporo osób. Oprócz gwaru
towarzyszącemu rozmowom oraz piłek koszykowych odbijanych o asfalt dało się też
słyszeć muzykę dobiegającą z czyjegoś samochodu. Wytworzyła się całkiem miła
atmosfera. Wśród wielu dziewczyn dostrzegłam Ankę rzecz jasna. Kiedy ta zaś
zobaczyła mnie, mało co nie upadła. Nie wiem, o co jej chodziło. W każdym bądź
razie szybko pobiegła do blond piękności Kaśki i zaczęły wrogo na nas patrzeć.
Jej, jak ja ich nienawidziłam! Anki, bo to moja siostra, a tej Kaśki za to, że
tak chamsko się gapiła na mnie i uważała się za wielką damę w gimnazjum. Na
szczęście, już skończyła szkołę!
—
To co, może mała rozgrzewka? — zwrócił się do mnie Karol. Skupiona na
obserwowaniu plotkar zapomniałam, że miałam grać.
—
Taa, no jasne.
Podał mi piłkę. Ewka z wrażenia przysiadła na
trawniku. Oddalając się od przyjaciółek słyszałam jeszcze odgłosy, które
świadczyły o tym, że jedna z dziewczyn wdepnęła w psią kupę. Oddałam parę
rzutów. Pomyślałam, że nie jest tak źle, skoro na siedem spudłowałam tylko dwa.
Karol perfekcjonista trafił wszystkie. Właśnie starał się zrobić dwutakt, kiedy
to Patryk złapał go za koszulkę.
—
Słuchaj, może zrobimy składy mieszane? Kasia z Anią chcą grać, widzę, że ona
też chce. — tu spojrzał na mnie. Wyczuwałam tu jakiś podstęp. Anka i kosz?
—
OK., nie ma sprawy. To jak się dzielimy?
Na szczęście byłam w drużynie z Karolem. Minusem ( a
może i plusem ) było to, że byłam jedyną dziewczyną w składzie. Czułam się
trochę nie pewnie. Za to Anka z Kaśką wyraźnie były uradowane. Chamice!
Wreszcie się
zaczęło. Sędzią był jakiś mizerny chłopaczyna w okularach. Co i rusz moja
drużyna zdobywała punkty. Ja grałam na prawym skrzydle – dla zmyły. Nasza
taktyka opierała się na tym, że ja tylko podaje piłki Karolowi a on rzuca do
kosza. Anka z Kaśką zachowywały się jak typowe lale – kiedy dotykały piłki i
rzucały w kwadrat wydawały z siebie klasyczne „och!”. W pewnym momencie gry
przechwyciłam piłkę rzucaną do Kaśki. Tamto kalectwo chyba chciało naprawić
swój błąd, bo zaczęło za mną biec. Wówczas ja tak się rozpędziłam, że
przestałam na nią zwracać uwagę. I wtedy...
BUM!!!
Poczułam,
że mój szkielet chyba się rozsypał. Bałam się otworzyć oczy, z obawy, że ujrzę tunel,
a w nim jasne światełko.
—
Dobrze ci tak, debilko. — usłyszałam.
W chwilę potem zebrało się nade mną kilku chłopaków
i oczywiście Ewunia. Powoli wstałam. Całe nogi miałam starte, a ręka
niemiłosiernie bolała mnie w łokciu. Wszystko przez głupią blondynę. Czułam się
okropnie, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Za to Anka z Kaśką śmiały się
wniebogłosy. Już ja jej dam!
—
Tak cwaniara jesteś? Na nic lepszego cię nie stać? A może po prostu kolor blond
mówi sam za siebie? — rzuciłam w stronę Kaśki.
—
Nie moja wina, że masz krzywe nogi! Wszyscy widzieli, że zaryłaś zębami o
asfalt, bez niczyjej pomocy! A szkoda...
—
Podstawiłaś mi nogę! Przy okazji, debilką jesteś ty i twoje pchły!
Kropla
przepełniła czarę. Mimo tego, że walka wręcz zapowiadała się obiecująco, Karol,
Patryk i reszta postanowili nie dopuścić do konfrontacji.
__________________________________________________________________________
Ufff, dotrwałaś do końca :) Gratulacje! Następna część pojawi się wkrótce jeśli nie zaleje mnie fala krytyki za publikowanie tych gimnazjalnych wypocin. A tymczasem - sesja... Ehhh, chciałabym znów być dzieciaczkiem! Buziaki :*
PS. Oczywiście wszelkie prawa autorskie do tego tekstu należą do mnie i publikowanie go w jakimkolwiek celu bez mojej wiedzy i zgody będzie karane.
PS. Oczywiście wszelkie prawa autorskie do tego tekstu należą do mnie i publikowanie go w jakimkolwiek celu bez mojej wiedzy i zgody będzie karane.
Też czytałam kiedyś książki J.Wilson :D Miałaś bujną wyobraźnię w dzieciństwie, może dlatego teraz spotka Cię tyle przygód hehe
OdpowiedzUsuńMożesz mi napisać jak jest na agh? Czy są jakieś wymiany międzynarodowe i czy można się na nie wgl dostać. Jakie kierunki są do dupy i szkoda po prostu czasu na ich studiowanie...
Ogólnie na AGH jest baaaardzo spoko :) Poziom wbrew pozorom i tego co widać na miasteczku jest wysoki, choć na pewno nie taki jak na UJ. Żeby wylecieć ze studiów trzeba się naprawdę postarać i nic nie robić (aczkolwiek jest to do zrobienia). Musisz kochać matematykę bo ona będzie Twoja przyjaciółką niemal na każdym semestrze :) Co do wymian, jest ich tak dużo jak na każdej innej uczelni. Jeśli zaś chodzi o obcokrajowców na AGH to również można ich zauważyć wszędzie, sama brałam udział w dodatkowych zajęciach chemii po angielsku, gdzie w klasie miałam samych Kubańczyków, Hiszpanów, Włochów i studentów z Laos (Laosańczyków? :D ). Co do kierunków do dupy to hmmm ciężko mi się wypowiedzieć. Powiedz mi, co Cię interesuje, ale może wtedy łatwiej mi będzie coś doradzić :P
UsuńDzięki za odpowiedź!! :)
UsuńTo na UJ jest wyższy poziom?! Myślałam coś o inżynierii środowiska, budownictwie, zarządzaniu i inżynierii produkcji... W sumie myślałam o kilku kierunkach, ale jak na razie nie zdecydowałam się na żaden.
Studiowałam semestr Chemii na UJ i z ręką na sercu Ci powiem, że materiał, który tam przerobiłam w ciągu tych paru miesięcy na AGH-u robiłam 1,5 roku :P Ale w międzyczasie miałam też przedmioty, których na UJ nie było, więc może to z tego wynikało? Tak czy sika, na UJ na pewno jest mniej tzw. zapychaczy, czyli przedmiotów, które z Twoim kierunkiem mają niewiele wspólnego, a mimo to musisz je zaliczyć i często jest to bardzo trudne (prosty przykład: w tym semestrze dla mnie - chemika - najważniejsza jest Automatyka :D ledwo 2 ects a zachodu z tym co nie miara) Matematyka jest tutaj naprawdę mocna, ale z Etrapezem idzie zaliczyć wszystko. Patrząc na kierunki, które podałaś to mogę powiedzieć, że mam kolegę który będzie robić inżyniera na ZIPie (Zarządzaniu...) i do tej pory nie wiem, co tak naprawdę studiuje :D Ogólnie raczej tam miał lajtowo. Inżyniera środowiska to hmm miałam jedną koleżankę w pracy po tym, co prawda była po PK ale ciężko jej było znaleźć pracę w zawodzie. A budownictwo to mega ciężki kierunek, ale chyba szybciej po czymś takim znalazłabyś pracę. Tyle że tam głównie sami faceci (więc w sumie to plus) :P
UsuńJestem już prawie studentką a i tak dobrze się czyta ;) obserwuję ;)
OdpowiedzUsuń