czwartek, 14 maja 2015

Droga po świstek, czyli studia Tereski CZ.1

Maj. Miesiąc matur, egzaminów, Juwenaliów i pięknej pogody. Pamiętam, jak te x lat temu po wszystkich egzaminach chodziło się na piwko ze znajomymi. Niektórzy studenci widocznie bardzo przywykli do tych zwyczajów, bo studiując na piwko chodzą codziennie. Bez żadnego specjalnego powodu. Ale wracając do tematu - jak wyglądały moje studia do tej pory? Ano - dosyć kolorowo. Czy będąc na Twoim miejscu, drogi Maturzysto, coś bym zmieniła? Zdecydowanie!

Etap I. Matura
Byłam na bio-chemie, od zawsze marzyła mi się medycyna (jak zresztą każdemu, kto wybiera ten profil w liceum). Ale niestety - matura, choć nie najgorzej napisana, nie pozwoliła mi się dostać tam, gdzie bym chciała. Zamiast mierzyć siły na zamiary łudziłam się, że może jednak uda mi się dostać na któryś z preferowanych uniwersytetów. Wybrałam Gdańsk, Lublin i oczywiście mój ukochany Kraków. Zawsze byłam trochę "sztucznie ambitna", to znaczy lubiłam sobie postawić wysoko poprzeczkę, ale niekoniecznie dążyłam do tego, by tą poprzeczkę przeskoczyć. Studia w Białymstoku? Pfff, na tym zadupiu? W życiu! Tylko Kraków i CMUJ!

Co bym zmieniła? Po pierwsze nastawienie. Nieważne gdzie skończysz medycynę, lekarz to lekarz i jeżeli naprawdę chcesz się kształcić w tym zawodzie to możesz ją studiować nawet w Sosnowcu. To samo tyczy się wszystkich kierunków. Wiadome jest, że każda uczelnia ma swój prestiż, ale jeżeli jesteś dobry w tym co robisz, to każdy Cię doceni. Nie sugeruj się też wyborem przyjaciół. Na swojej uczelni na pewno znajdziesz nowych! Pamiętaj, by myśleć tylko i wyłącznie o sobie i swojej przyszłości! Aha, no i zapomniałam powiedzieć - na pewno przygotowałbym się lepiej do matury, bo jednak matura to nie bzdura.

Etap II. Przeprowadzka
Szukanie mieszkania w Krakowie po dostaniu się na chemię na WCHUJU (Wydział Chemii UJ) to była prawdziwa gehenna. Chciałam mieszkać z moimi znajomymi (dwaj koledzy) i jedną znajomą znajomej. Każdy z nas miał inne założenia kasowe, studiował gdzie indziej i znalezienie mieszkania idealnego było wręcz niemożliwe. W końcu mojemu Tacie (który od początku był przeciwny mieszkaniu z chłopakami) udało się znaleźć niemałą kawalerkę w całkiem dobrej okolicy i za bardzo przyzwoitą cenę. Pamiętam jak dziś, kiedy dwudziestego któregoś września zapakowaliśmy samochód po same brzegi, a wiecznie skłócona ze mną Grażynka nagle wpadła w histerię i wrzeszczała przez łzy, że ona nie chce bym ja gdzieś jechała, mam zostać w domu i już. To było słodkie! :) Tak czy siak po dwóch dniach wiedziałam, że mieszkanie wcale nie jest takie fajnie, na jakie wygląda, a współlokatorka, która studiowała dziennikarstwo, tak naprawdę bawiła się w studia, kiedy ja noc w noc siedziałam i robiłam sprawka (strasznie jej zazdrościłam takiego lajtowego kierunku). Pierwszej nocy spałam w dwóch bluzach polarowych i czapce, potem już się trochę zahartowałam i miałam tylko sine usta z zimna. Ten piękny zielony widok zza okna też nie był przypadkowy - za drzewami były tory, ale po czasie również i do odgłosu pociągów dało się przyzwyczaić. "Najlepszy" okazał się być jednak sąsiad z "żółtymi papierami", który robił nam różne niespodzianki, np. w środku nocy zaklejał dzwonek do drzwi by nam dzwonił cały czas, albo podrzucał liściki, że nas podgląda itp, itd. Po pół roku okna zostały wymienione, ale co z tego, jak za oknem i tak już się ciepło robiło?
Typowy polski akademik średniego standardu - łóżko, stolik, półka, lodówka na 3 osoby, łazienka na zewnątrz na 10 osób. Mimo wszystko - warto! Na AGH większość akademików (z wyjątkiem mojego jak zwykle) oferuje już dużo wyższy standard, że nawet Iza Łęcka by nie pogardziła. Warto się więc zatem rozeznać w temacie, zanim definitywnie skreślisz akademik z listy możliwych miejsc do mieszkania.
 Co bym zmieniła? Zamieszkałabym z kimś nieznajomym. Z moją byłą współlokatorką nie odzywam się do tej pory. Takie same przygody ma wiele osób, które znam - wszyscy prędzej czy później kłócą się ze swoimi znajomymi na amen (tyczy się to głównie dziewczyn, u chłopaków o dziwo nie ma tego problemu). Lepiej zamieszkać z kimś nieznajomym i wzajemnie dostosowywać się do siebie niż z najlepszą przyjaciółką, u której pod dwóch dniach zacznie Cię drażnić dosłownie wszystko! Słowo! Co do mieszkania - nie znalazłam jeszcze nic bardziej idealnego dla mnie niż ciasny, trochę śmierdzący i strasznie zaniedbany pokój w akademiku. Od razu powinnam była zamieszkać właśnie w domu studenckim. Blisko uczelni, za niskie pieniądze, mnóstwo ludzi, z którymi zawrzesz nowe przyjaźnie i którzy pomogą Ci z każdym przedmiotem (bo większość będzie studiować to co Ty), stały dostęp do internetu, nie martwisz się o rachunki, o nic się w sumie nie martwisz, jak masz ochotę na imprezę to idziesz piętro niżej nawet w kapciach, masz motywację (jeśli współlokatorka się uczy lepiej od Ciebie), czujesz się dumny (jeśli to Ty się lepiej uczysz), możesz nagadywać na każdego a wszyscy będą wiedzieli o kogo chodzi i Ci przytakną, a możesz też spotkać swoją miłość, tak jak mi się to przytrafiło. Jedyny minus akademika to zero prywatności. Jeżeli potrzebujesz wiecznej ciszy, jesteś aspołeczny, stresujesz się, że ktoś usłyszy twoje pierdy, albo po prostu niczym Izabela Łęcka przywykłeś do luksusu, to raczej nie szukaj dla siebie miejsca w akademiku.

W następnej części: dlaczego studia na UJOCIE były do bani? Jak zareagowali rodzice na wieść o tym, że rzucam studia? Moje być albo nie być w Krakowie. Zapraszam już wkrótce :)


2 komentarze :

  1. Piszesz, że chciałaś iść do Gdańska, Krakowa lub Lublina. Te miasta są bardzo odległe od siebie. Dlaczego akurat taki wybór? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo proste - im dalej od domu, tym lepiej! :D Gdańsk to morze, w Lublinie dosyć łatwo się dostać, no ale mimo wszystko Kraków to takie prawdziwe miasto studentów i bardzo się cieszę, że tu studiuję. Serdecznie wszystkich zapraszam w odwiedziny :)

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka